czwartek, 2 lutego 2017

Droga czy szczyt

Siedząc nie raz nad mapą, czy szukając informacji w internecie, na temat nowych miejsc do odwiedzenia, niekiedy spontanicznie po prostu mowie o tutaj, a czasem przychodzi kilkukrotna zmiana planów, jak i gdzie idę... Najczęściej, ma to miejsce podczas już samej wędrówki szlakiem, gdy przychodzi ten błogi spokój wewnętrzny. Myśli się uspokajają, szare życie zostaje gdzieś tam na dole i człowiek czuje tą zupełnie inną, nie do opisania radość. Nie taka głupawka, od jakiej nie można powstrzymać się od śmiechu, ale taka wewnętrzna... hmmmm to może zrozumieć tylko człowiek, który to przeżył.

Wielokrotnie brałem udział w dyskusji na ten temat, oczywiście pełnej śmiechu i pół żartem. Gdzie każdy próbuje przekonać druga osobe, co ważniejsze, co piękniejsze, droga czy szczyt?

A wszystko sprowadza się do jednej prostej reguły, iż zależnie co komu jest potrzebne.

Czasem, człowiek potrzebuje wyciszenia i idzie samotnie, pierw zbyt szybko, aby oderwać myśli, a gdy to się stanie... zwalnia.... zaczynając się rozglądać, delektować widokami, zapachami, dostrzega wiele rzeczy, których nie zauważa w innych warunkach. Przysiada co jakiś czas. Zamyka oczy i często góry dają to, czego właśnie potrzeba lekki wiaterek niosący kojący szum liści, mieszaninę zapachów,  wolność!  W takiej wędrówce szczyt to tylko punkt, który pokazuje, że już jesteśmy.

Czasem, człowiek potrzebuje takiego powera do życia i jakoś podświadomie wybiera szlak stromy, ciężki, którym idzie z maksymalną prędkością, jaką tylko potrafi. Dowolny przystanek, gdzie każdy oddech wyraźnie rozpiera nam pierś, dostarcza to, czego właśnie potrzeba. Dochodząc do szczytu, wypełnia go duma, radość, mieszanina porządnego zmęczenia, ale i ogromnej energii.

Czasem człowiek idzie na spontanie, rozmawiając na każdy temat z towarzyszem wyprawy, wtedy nie zauważa się mijanych przeszkód i pokonywanych kilometrów, a szczyt jest zaskoczeniem "to już??!!"

Czasem człowiek wybiera zbyt trudne i niebezpieczne miejsca, gdzie wyraźnie można poczuć, co dla człowieka jest ważne, że ma tyle do stracenia i z taką radością potem wita tę osobę, czy to, co jest priorytetem...

Czasem jest mieszaniną tego wszystkiego, a czasem czymś całkiem innym.... to jest właśnie magia gór... Oferują, to czego człowiek w danej chwili potrzebuje, nie pytając, nie oceniając, nic nie żądając, po prostu będąc...

Do zobaczenia na szlaku 😊


środa, 5 października 2016

Spacer w chmurach


Jest wiele miejsc,wpisanych na listę "muszę to kiedyś zobaczyć" takich, które widziałem gdzieś, czy to na zdjęciu, czy opisane w jakimś artykule lub przejeżdżając obok nich.


Takim miejscem niewątpliwie jest "Spacer w chmurach". Nawet nie wiem, gdzie się o tym dowiedziałem, ale ciągle narastała chęć zobaczenia tego miejsca, pojechania tam. Niestety ciągle nikomu się nie chciało ze mną jechać, aż nadszedł moment w którym powiedziałem, że ta niedziela i basta, czy to sam czy z kimś na pewno jadę.



Napisałem do wszystkich co myślałem iż jest szansa, że pojadą, w rezultacie cały tydzień dostawałem wiadomości: eeeej ja jadę! aaa masz jeszcze jedno miejsce w aucie bo moja by też ciała? kuuuurde no wiesz jednak nie damy rady.... dzień w dzień takie wiadomości raz na tak raz na nie, całe szczęście zebrała się extra ekipa, a reszta potem żałowała :P



Po czym poznać udaną ekipę? bo to zbieranina całkiem odmiennych osobowości, które się uzupełniają. Tak więc mieliśmy:



- myśliciela - osoba cicha przeżywająca dużo w swoim wnętrzu często o kamiennym wyrazie twarzy, gdzie nie wiadomo czy ma ochotę Cię zamordować czy może jest rozbawiona, a tak serio to cicha woda po prostu ;) niby nic a potem jednak dużo



- elf - najczęściej ozdoba związana z myślicielem, dużo obserwuje, koduje w pamięci, osoba spokojna, ale tylko z pozoru, bo przy dobrym towarzystwie bardzo się rozkręca



- osioł - charakter niczym kopiuj wklej z Shreka.... aaaa daleko jeszcze?? zamorduje was... czemu nie jechaliśmy kolejką... to daleko jeszcze?? mam już chyba 3 zawał... - czyli osoba, którą w niektórych momentach chce się rozerwać na strzępy za marudzenie a nie robi się tego bo jakoś tak się tą osobę lubi, że nie mam opcji, a jak walnie hasełkiem to wszyscy się śmieją


- adhd - co tu opisywać... tej osobie trzeba kiedyś sprawdzić plecak bo ma chyba 5 litrową butelkę w plecaku z energetykiem i ma dożylne dawkowanie cały czas...



- ślicznotka - zawsze znajdzie temat i z każdym o czymś pogada



Termin jest, ustalone jest, ekipa jest, a ja noc przed wyjazdem jakoś nie mogłem spać, nie z powodu zdenerwowania tylko przez zwykłe obżarstwo, no ale jak tyle dobroci na stole to jak powiedzieć nieeee, ja już nie chcę. Więc dużo sapania oraz chwila spania i ok 7 już po mnie przyjechali, wesoło od samego początku i jedziemy po ostatniego członka dzisiejszej ekipy. Gdy mamy wszystkich hmm jak teraz dojechać... Na szczęście nasz kierowca taki, co chyba pół europy na pamięć zna, a GPS odpala tylko dla upewnienia się co i jak (czasem bywa, że na rondzie robiąc przy tym tyle kółek, iż niektórym śniadanie wysyła podanie o powrót) a patrząc na wzrok i refleks to masakra, w F1 maja podobny, bo można być szybszym od ISKRY? okazuje się, że można :P a minę policjanta długo będziemy pamiętać bo niesłychane połączenie rozbawienia i uznania, za taką niezwykłą reakcję oraz rozczarowanie za niemożność wlepienia soczystego mandatu. Sytuacja na tyle nas potem rozbawiła iż najgłupsze tematy były poruszane, a co niektórych chciano zakneblować. Nieee, nie mnie, ależ skąd?? że niby przy mnie spać nie idzie?? ech jedyne co nam dokuczało to pogoda :( W oddali patrząc na Góry Opawskie widać było wyraźnie jak pada deszcz i momenty, gdy zaczynało siąpić lub już delikatnie padać. Humory się psuły lecz wmawialiśmy sobie , że tam będzie świeciło słońce.



Po dojeździe na miejsce, każdy poczuł ulgę, tylko delikatna mżawka, można w końcu się wyprostować i rozruszać. Oczywiście ja pobiegłem od razu do ogromnej mapy zobaczyć okolice i gdzie jest ta platforma, którą powinniśmy już widzieć. Noo kurde teoretycznie powinna być delikatnie na lewo od nas a tam nic tylko stok narciarski, chmury, a na prawo tor saneczkowy. Kręcę głową jak pies który próbuje zrozumieć czerwoną kropkę, bo może źle na coś patrzę, może coś pominąłem... Eeeej, gdzie są wszyscy??!! rozglądam się a tu normalnie nikogo, zostawili mnie... ooo jednak jedna osoba widząc moją konsternację podeszła, a reszta ekipy poszła już po "złocistego energetyka" :P



Jeszcze "energetyk" nie dopity, a już się zaczęło, mówiłeś że jedzie tam kolejka, a ona stoi... tak daleko i wysoko?? Nie wiedząc, że my chcemy po prostu iść szlakiem bo tylko 1,5h, a wyciąg jeździ ale ten drugi, jadąc trochę dalej autem i wyciąga, aż pod szczyt, tylko co to za zabawa :P



Zdecydowaliśmy się na niebieski szlak no cóż, delikatny i można powiedzieć, że taki przyjemny spacerniaczek, bez jakiś mocnych podejść. W trakcie dyskusja była ożywiona i pełna śmiechu, w akompaniamencie daleko jeszcze?? :D Po jakieś godzince marszu zobaczyliśmy, nasz cel prześwitujący z pomiędzy drzew. Każdego uradował fakt , że jest on dosłownie kawałek drogi od nas oraz, że całość jest na żywo równie ciekawa jak na zdjęciach.



Szliśmy tak zagadani, iż w pewnym momencie minęliśmy krzyżówkę szlaku niebieskiego z zielonym i byliśmy przez to zdziwieni, że oddalamy się od wieży, ale dalej twardo szliśmy :P Na szczęście zielony szlak też prowadził na szczyt, trochę naokoło, ale cel ten sam :)



Widok wieży sprawia , że w głowie jest tylko myśl "chcę tam wejść" więc bez rozmowy każdy skierował automatycznie swoje kroki w tamtą stronę. Od samego wejścia i przez całą trasę czuć podekscytowanie, z każdej strony cudowne górskie widoki więc biegałem od barierki do barierki ,aby zobaczyć jak najwięcej. Największy szok przeżyłem w momencie, gdy zauważyłem iż większość konstrukcji jest drewniana (jakiś specjalny gatunek sprowadzany z alp)Pod względem inżynieryjnym konstrukcja robi naprawdę duże wrażenie, a całość musi wytrzymywać ogromne różnice temperatur, zmienne warunki, wiatry (podobno do 180 km/h), ogromne ilości turystów w sezonie (ok 4000 może na raz bezpiecznie chodzić). Konstruktorzy zadbali, aby człowiek cały czas był uśmiechnięty i miał dużo wrażeń. Po drodze jest "rura" z lin która jest drobnym skrótem między poziomami, coś rewelacyjnego. Idąc w niej patrzy się na ludzi idących pod nami, a największą atrakcją jest taras na szczycie (55 m od podstawy) gdzie jest na środku dziura i znów porozciągane liny. Chodzenie po tym niby bezpieczne, ale daje rewelacyjne uczucie, że zaraz całość się rozpadnie (podobno 4,5 tony ma wytrzymać, co niektórzy musieli sprawdzać skacząc po tym, a ja już w myślach miałem czy pampers da radę wszystko pomieścić). Każda schodząca osoba miała ogromny uśmiech na twarzy i malowało się to samo uczucie... niedosyt... ta atrakcja jest tak dobra że człowiek myśli "chcę więcej, wyżej, jeszczeeee". Jedyna atrakcja która była zamknięta z powodu tej odrobiny wody która leciała z nieba to zjeżdżalnia ciągnąca się od szczytu na dół niedaleko kas. Ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze;)



Chodząc po wieży zauważyliśmy w końcu gdzie wychodzi niebieski szlak, czyli po drugiej stronie wieży :)



Po spacerze poszliśmy do schroniska, znajomi napić się herbaty lub zjeść a ja skorzystać z wi-fi i dodać już zdjęcia na instagrama :) Po odpoczynku zaczęliśmy wracać, ale tym razem niebieskim szlakiem.



Choć czas nas gonił nie można było sobie podarować toru saneczkowego u podnóża, gdzie zaparkowane było auto. Zjazd 80 kc za osobę, a trasa dłuższa niż w innych miejscach, gdzie miałem okazję jeździć. Ech i znowu końcówka dnia i przygody.



Kierowca widząc czas jaki pozostał jechał hmmm na granicy przepisów, aby tylko wyrobić się czasowo z powrotem na miejsce i udało mu się to punktualnie :P





























czwartek, 22 września 2016

Tarnica

Tarnica - pierwsze spotkanie z Bieszczadami 

 W Bieszczadach chyba byłem za dziecka, albo mi się już myli od ilości miejsc... Ale patrząc pod względem zdobywania kolejnych szczytów i chłonięcia energii jaką góry dają, a nie, dziecięcego biegania, to był pierwszy mój wyjazd.

Zawsze jakoś nie doceniałem tych gór i znajdywałem jakiś inny cel podróży. Lecz pewnego wieczoru, napisała do mnie znajoma którą bardzo lubię, z zapytaniem o samotne chodzenie kobiet po górach, oraz z innymi zapytaniami. Odpowiedziałem, jak zawsze więcej niż potrzeba i tak jakoś wywiązała się rozmowa, w której wyszło zapytanie czy bym nie towarzyszył... ech pierwsze moje myśli to takie, iż mało mam wolnego, ogromny dystans i wysokie koszty dojazdu, ale jak to ja, mając okazję poznania kogoś ciekawego, zwiedzenia, zobaczenia, a szczególnie wyjazdu w góry, moje wnętrze aż woła "Ku nowej przygodzie" a umysł rozkręca się na maksa, by rozwiązać wszelkie problemy stające na przeszkodzie.

No i takim sposobem, jadąc na nocną zmianę do pracy miałem już podstawowe wyposażenie na taki wyjazd (co jak się okazało na miejscu, roztargnienie sprawiło iż dużo zpomniałem :P  ). I już standardowo, po noce, wsiadłem w samochód i pędziłem w stronę nowej przygody, choć tym razem jeśli dobrze pamiętam to miałem małą drzemkę. Czego dość szybko pożałowałem, że nie wziąłem wolnego, bo monotonna droga i zmęczenie dawały się we znaki, ale energetyk wystarczył, aby bezpiecznie dojechać.

Na miejscu, zostałem powitany zaspanym, ale szczerym uśmiechem i pysznymi bułeczkami :D
Szybka dyskusja, przejrzenie mapy, abym wiedział co i jak (bo całe wyjście nie ja planowałem, co rzadko się zdarza), rozmowa szybko zeszła na ogólne tematy, co w połączeniu z buzującą krwią we mnie, od jutrzejszego wyjścia w góry dało niesłychanie miły wieczór, to pokazuje, jak niewiele facetowi potrzeba do szczęścia.

Halicz - panorama
Trasa miała za główny cel Tarnice, co mnie dodatkowo nakręcało, bo to kolejny szczyt do Korony Gór Polskich. Rozpoczęcie w Wołosate i na moją radość nie jak większość ludzi którzy szli niebieskim bezpośrednio na szczyt, a czerwonym na Przełęcz Bukowską, później na Halicz, Przełęcz Goprowska, Przełęcz Siodło, Tarnica i dopiero zejście niebieskim do samochodu.  Co ciekawe, za wejście do parku narodowego niebieskim trzeba zapłacić, a idąc czerwonym nie było żadnej budki (może nagroda za turystyczne podejście, a nie tylko "szczytowanie" - bardzo dobry pomysł jak dla mnie)

Szlak, aż do Przełęczy Bukowskiej, to nic tak na prawdę ciekawego i jedynie rozmowa sprawiała, że było wesoło. Tak z innej beczki zastanawiałem się tyle razy jak ludzie ze mną na szlaku wytrzymują... ciągle gadam i gadam i gadam i gadam i to najczęściej mega głupoty, a do tego się wydurniam... niepojęte... no nic, wracając do szlaku, na przełęczy miłe, zadaszone miejsce do odpoczynku, lecz podejście wprawy ambitne, więc kilka łyków wody i znów na szlaku. I tutaj zaczyna się bajka, czym wyżej tym piękniej, niesamowite widoki... coś całkiem innego niż Beskidy gdzie większość czasu spędzam. Widoki tak rewelacyjne, iż długo nawet się nie ubrałem czując narastającą radość oraz podniecenie jaka dalsza część szlaku będzie, pomimo iż wiał zimny wiatr. Pogoda lekko niepewna była, ale to sprawiło, że miejsce stało się magiczne... te szczyty... ta zieleń różnych odcieni... promienie sączące się spomiędzy chmur... te cienie... orzeźwiająca bryza z mieszaniną zapachów, niesiona chłodnym wiatrem... no bajka.

Jakie przychodzi mi skojarzenie myśląc teraz o tamtym wypadzie?? BRAVEHEART, tak dokładnie ten film. Widoki miały w sobie coś jakby szkockiego, coś przyjaznego ale i srogiego, gołe zimnie skały wyłaniające się miejscami, spomiędzy soczystej zieleni. Było tam coś walecznego, szlachetnego... ciężko ująć to słowami, ale to niezwykła mieszanina odczuć. Klimat otoczenia to tak jakby do miksera wrzucić poważne tatry i wesołe Beskidy.

Kompanka wyprawy zaskakująco mocne tempo narzucała i ciągle wyprzedzaliśmy planowany czas, a i tak na szczycie było mało ludzi, a schodząc prawie wcale. Największa grupa jaką na niebieskim spotkaliśmy to 6 osób sprzątających szlak, co powodowało mieszane uczucia, radość, iż park, tak bardzo dba o swój teren i wielka złość, że ludzie jakby byli chorzy na umyśle, bo kto normalny zjada i rzuca śmieci pod nogi...

Mega racuch

No nic, my wróciliśmy i kolejne zaskoczenie, bo obok naszego miejsca pobytu pewna restauracja robi największe racuchy na swojskich składnikach, kobiety mają sobie coś czego faceci nie będą mieli, a niektóre nawet talent do organizowania wypadów, bo ja bym nigdy takiej informacji chyba nie znalazł, skupił uwagę na ilości szczytów, prostocie itd

Knajpka bardzo klimatyczna, my wieczorkiem sobie na tarasie, po rewelacyjnym trekingu, z racuchami wielkości dużego talerza z mieszanką owocową i bitą śmietaną. Dobrze, iż zamówiliśmy po poł porcji bo nawet ja, taki łasuch nie dałbym chyba rady całego zjeść.

Jedno pewne Bieszczady zapadły mi w pamięć i na pewno wielokrotnie tam pojadę :D



W drodze na Halicz


Tarnica szczyt
za Przełęczą Bukowską



wtorek, 20 września 2016

Spacerkiem przez szczyt Orłowa po Równice

 Spacerkiem przez szczyt Orłowa po szczyt Równica

Miałem okazję towarzyszyć w spacerze po Beskidzie Śląskim, robiąc dwa szczyty, a mianowicie Orłowa oraz Równica.
Jest to dobra opcja dla ludzi chcących uniknąć tłumów oraz jadących samochodem i mających ograniczony czas (np. tak jak ja - rano spacer, a potem na nockę do pracy). 
Podjechałem samochodem na Ustroń Polana, gdzie jest zacieniony parking i przechodząc na drugą stronę ulicy można przed wejściem na szlak umilić sobie rozpoczęcie przygody pysznym gofrem 😀
 
Rozpoczęcie trasy jest proste, bo z parkingu wychodzi zielony szlak i po chwili już skręca miedzy domki jednorodzinne. Za raz za nimi z troszkę większym niż lekkim nachyleniem zaczyna się już szlak, dobrze oznaczony, wiec można delektować się piękną pogodą i oczyścić płuca z miejskich wyziewów, przy lekkim wysiłku. Cały czas idzie się zielonym, później w połączeniu z niebieskim.



A tym sposobem dochodzimy do polany, którą bardzo lubię z powodu ciszy i kruków, hahahaha no ma coś w sobie to miejsce jak dla mnie, gdy leżę na polanie oglądając mapę i uzupełniając zapasy energetyczne, a one miedzy sobą gaworzą... ale wracając do szlaku trochę dziwnie opisane jest to miejsce, bo nie widać kierunku Orłowa, a mając trochę wyblakłą mapę wpada się w konsternację, gdzie się dokładnie znajduje. Na mojej mapie nie widać już, gdzie jest początek żółtego szlaku i się zastanawiałem czy przeszedłem już szczyt, czy to dopiero następna krzyżówka. Dopiero nowe technologie przyszły z pomocą i na elektronicznej mapie widać, że to jest krzyżówka przed szczytem, a żółty szlak zaczyna się na tej (patrząc na mapę - bo na pieńku wyraźnie widać że żółty tutaj się rozpoczyna), a nie następnej krzyżówce 😛 Wiec po chwili, łapania wesołych promyków słonecznych i wylegiwania się na łączce, idziemy w lewo na szczyt, później niestety trzeba wracać się i iść niebieskim w stronę równicy, ale droga jest przyjemna, lekko nachylona bo różnica wysokości dość mała.
Niebieski szlak prowadzi, aż do samego schroniska PTTK i tam już kończy się przyjemne chodzenie po szlaku. Niestety żółty szlak prowadzący na szczyt jest słabo oznakowany w porównaniu do innych szlaków i trzeba zapamiętać, że prowadzi tą polaną, na której większość się wyleguje z lewej strony restauracji, po minięciu jej jest krzyżówka i hmmmm oznaczenie na prawdę mało widoczne, iż na czuja poszedłem na wprost, okazało się jednak, że trzeba iść na prawo i dopiero tam widać konkretne oznaczenia. Szczyt bardzo mi się podoba, jest zacieniony, można usiąść i delektować się grą światła na zboczach pobliskich gór, dzięki promykom i cieniom małych chmurek na niebie. 
Zejść do samochodu można odbyć na dwa sposoby, czerwonym szlakiem, przecinającym drogę, gdzie wychodzi się na Ustroń Polana (jest to cześć GSB) lub w drugą stronę na centrum ustronia, również czerwonym szlakiem. My mając czas zszedłem na centrum i okazje podziwiać miejsce modlitw sprzed 500 lat i napić się ze źródełka wody. 
Wyszedliśmy na centrum opodal stacji PKP, gdzie jest moja ulubiona pizzeria tamtych okolic, a że dostatecznie kcal spaliłem to można sobie pozwolić najeść  się bez ograniczeń 😉 potem powrót nad rzeczkę, gdzie obserwując pływające kaczki rozmarzyłem się, jak one delektują się oglądając zachód słońca z lotu ptaka.... ech... no nic czas się zbierać do samochodu i wracać aby przygotować się do pracy i wrócić do rzeczywistości.

niedziela, 18 września 2016

Dni NATO w Czechach

Dni NATO w Czechach - wrażenia

Najlepsze wypady są spontaniczne lub gdy się nie chce człowiekowi, a znajomi namówią. 
 
Zasada się znów sprawdziła. Wróciłem z nocki zmęczony, a po sytym śniadaniu włączył mi się taki leń, iż jedyna krążąca myśl to, aby walnąć zwłoki do łóżka. Ale chwila rozmowy ze znajomą i już jechałem do nich by przesiąść się do ich auta. 
 
Już po chwili jazdy i rozmowy (tak mi się wydaje) wyszła ze mnie zwierzęca natura... no podobno niczym niedźwiedź chrapie 😛 eeeee tam, ja tego nigdy nie słyszałem, a jakby nie było najbliżej tego jestem, wiec to tylko zwykłe niepotwierdzone plotki.
 
Końcówka jazdy to jakaś strefa ćwiczenia cierpliwości, bo korek na kilka km, więc dodatkowa godzina jazdy.... ciągnęło się to tak niemożliwe, iż znajoma musiała biec za potrzeba w krzaki, gdzie w tym momencie akurat korek lekko popuścił i musiała dobiec do nas po porannej rosie, podskakując jak zajączek hahaha. 
 
Cała impreza to coś nie do opisania... ogrom samolotów, ilości maszyn wojskowych, po prostu przytłacza, ale pozytywnie. Na szczęście miałem eksperta obok siebie i z radością opowiadała mi o każdym samolocie, ciekawostkach, itd. a ja z miną dziecka w sklepie ze słodyczami, dzięki czemu z każdą ciekawostką coraz bardziej udzielał mi się entuzjazm.
Impreza tak mnie pochłonęła, iż nawet nie zauważyłem, kiedy oddzieliłem się od grupy... aaaaa no tak, przy koniach, cudne zwierzęta, głaszcząc je czuć ich siłę oraz inteligencję i tak głaskałem, aż straciłem kompanów. Rozglądam się i d.... ni ma nikogo. Cóż zrobić... hakuna matata i ku nowej przygodzie, idę oglądać wystawców i pokazy, a gdzieś się znajdziemy.
 
Chodząc tak, kolejny zwierz ze mnie wychodzi i warczy mi w brzuchu. Więc kierunek alejka ze stoiskami gastronomicznymi, oglądałem różnego typu ich przekąski i zdecydowałem się na najdziwniejszą potrawę, jaką widziałem. Ogromny racuch, polany tzatzykami i sosem czosnkowym, posypany tartym, wędzonym serem, całość oblana ostrym keczupem. Hmmmm, mówiąc o tym to czyste mimry z mamrami, z wyglądu podobnie, a smak?? Hmmm dość ciekawy, nietuzinkowa mieszanka smaków, dająca dość ciekawą kompozycję, którą warto chociażby spróbować, lecz nie przesadzać z ich ilością bo trochę może zemdlić ;)

Po najedzeniu się, wypiciu kawy, zaczęło bardziej padać, wiec uznałem, że warto wrócić do namiotu... taaaa namiot, który podbiliśmy sobie, jako team i utrzymaliśmy panowanie nad nim do końca dnia 😛
A jak to się stało? Po przybyciu na łączkę, z której jest najlepszy widok na pokazy lotnicze, oczywiście kocyki na trawkę, a my na nie. Przyjemność trwała niedługo, gdyż zaczęło powoli padać, więc mówię - chodźmy do namiotu wojskowego, wygląda na pusty. No coś ty, chyba żeś zgłupł, na pewno nam nie wolno. Eeeee tam, co mi zrobią, najwyżej zrobię z siebie głupka, że nie wiedziałem, bo żadnej taśmy, ani nic nie ma, to wyproszą i tyle. Jak powiedziałem, tak zrobiłem i takim o to sposobem podbiliśmy ten namiot, zajmując najlepsze miejsca przy oknach, dzięki czemu mogliśmy oglądać pokazy w najlepszych na tamtą chwilę, warunkach.
 
Tak wiec, wróciłem do naszej twierdzy, a że kompani dalej patrolowali teren, to rozłożyłem kocyk i włączyłem system odstraszający wroga, czyli zacząłem chrapać hahaha 
 
Aby życie było ciekawe i pełne energii trzeba poznawać nowe i ciekawe rzeczy, a dni NATO na pewno do takich należą, więc polecam
😁

środa, 14 września 2016

dla stałych czytelników

Nawet nie wiem czy ktokolwiek czyta stale moje wpisy ale dla tych co czytają (jeśli takowi są) chciałbym przeprosić, że nic nie pisałem, lecz takie życie gdy nagromadzą się problemy robi się natłok sprawi pierw trza się ogarnąć później i wtedy znów będzie czas i wena pisać :P


wtorek, 7 czerwca 2016

SZARLOTA - najwyższy szczyt w Europie

Jak się okazuje Polska góruje dosłownie nad Europą, posiadając najwyższy szczyt. Dokładnie rzecz biorąc chodzi o Szarlote, hałdę na Śląsku.

link do autora zdjęcia :)
To sztucznie usypana góra 407 m n.p.m, a od podstawy do szczytu ma ok. 134m, ale od początku. 
Będąc w pracy rozmawiamy o górach i pytają mnie gdzie byłem, nagle jeden kolega pyta czy zdobyłem najważniejszy szczyt Polski, hmmmm, ale który jest uznawany za najważniejszy, to wszystko zależnie w jakiej kategorii oceniamy, więc pytam:
- o co Ci chodzi?
- No najwyższy szczyt Europy!
- pajacu... Mont Blanc, nie jest w naszym kraju
- sam jesteś pajac, i nie żaden Mont Blanc tylko Szarlota. 
Uznałem to za jakąś podpuchę i przeszliśmy na inny temat, ale po powrocie do domu siadam i myślę, że warto sprawdzić o co chodziło. Jakie było moje zdziwienie, faktycznie mówił prawdę. 
Szarlota to bardzo ciekawa góra, pierw wielka, brzydka i każdemu przeszkadzająca, teraz miejsce, o którym z dumą mówią miejscowi. Miejsce powoli znane w świecie i ściągające coraz więcej ludzi, nawet z zagranicy, aby ją zobaczyć. Pierwsze pytanie jakie przychodziło mi do głowy to skąd nazwa. Nazwa została nadana wspólnie przez ludzi. W 2007 roku został ogłoszony konkurs i każdy mógł zgłaszać pomysły i każdy mógł głosować internetowo.
A dlaczego Szarlota?? To wywodzi się z pierwszej nazwy kopalni, która wysypywała tam odpady Charlotte, a jak jedna miejscowa kobieta powiedziała "mi kolorem przywodzi szarlotkę" hmmm no cóż.
Po nadaniu nazwy zostały umieszczone 2,5 m litery na wzór Hollywood, tylko my zrobiliśmy je fluroscencyjne, także w nocy z daleka można zobaczyć piękny napis :D 
Kiedyś to były dwie hałdy obok siebie, lecz jedną bardziej zrównano, a wyższą zostawiono, aby górowała. Jest zaledwie o 13 m niższa od piramidy Cheopsa. Niestety jak i na piramidę, tak i na hałdę nie można wchodzić. Oczywiście jak i tutaj tak i tam są ludzie, którzy łamią te przepisy. Ja podjechałem i na bramie wjazdowej mało subtelnie zostałem poproszony o opuszczenie terenu. Nie jest to wcale dziwne gdyż są to odpady górnicze, mieszanka kamienia, żelaznych elementów, minerałów, chemii górniczej, resztek węgla i wielu innych, co tam kopalnia wyrzuciła. Niby zaczęła powstawać aż 200 lat temu, lecz dalej unoszą sie z niej różnego rodzaju gazy z reakcji zachodzących wewnątrz niej.
Ciekawą sprawą jest to, iż tutaj przeganiają i bronią wejścia, a na szczycie jest podobno umieszczona skrzynia ze skarbami, dla osób uprawiających geocaching - coraz popularniejszą grę terenową. 
Szarlota jest tak usytuowana i tak wysoka, że można ją z ogromnych odległości zobaczyć, między innymi z woj. opolskiego czy Czech.
Nad tym, aby była przyjazną atrakcją dla turystów, którzy mogliby podziwiać wprost niezwykłą panoramę, pracuje kopalnia Rydułtowy-Anna wraz z Politechniką Śląską.
W takim momencie, mając okazję, gorąco zachęcam do zobaczenia tej wyjątkowej góry z bliska :)