czwartek, 22 września 2016

Tarnica

Tarnica - pierwsze spotkanie z Bieszczadami 

 W Bieszczadach chyba byłem za dziecka, albo mi się już myli od ilości miejsc... Ale patrząc pod względem zdobywania kolejnych szczytów i chłonięcia energii jaką góry dają, a nie, dziecięcego biegania, to był pierwszy mój wyjazd.

Zawsze jakoś nie doceniałem tych gór i znajdywałem jakiś inny cel podróży. Lecz pewnego wieczoru, napisała do mnie znajoma którą bardzo lubię, z zapytaniem o samotne chodzenie kobiet po górach, oraz z innymi zapytaniami. Odpowiedziałem, jak zawsze więcej niż potrzeba i tak jakoś wywiązała się rozmowa, w której wyszło zapytanie czy bym nie towarzyszył... ech pierwsze moje myśli to takie, iż mało mam wolnego, ogromny dystans i wysokie koszty dojazdu, ale jak to ja, mając okazję poznania kogoś ciekawego, zwiedzenia, zobaczenia, a szczególnie wyjazdu w góry, moje wnętrze aż woła "Ku nowej przygodzie" a umysł rozkręca się na maksa, by rozwiązać wszelkie problemy stające na przeszkodzie.

No i takim sposobem, jadąc na nocną zmianę do pracy miałem już podstawowe wyposażenie na taki wyjazd (co jak się okazało na miejscu, roztargnienie sprawiło iż dużo zpomniałem :P  ). I już standardowo, po noce, wsiadłem w samochód i pędziłem w stronę nowej przygody, choć tym razem jeśli dobrze pamiętam to miałem małą drzemkę. Czego dość szybko pożałowałem, że nie wziąłem wolnego, bo monotonna droga i zmęczenie dawały się we znaki, ale energetyk wystarczył, aby bezpiecznie dojechać.

Na miejscu, zostałem powitany zaspanym, ale szczerym uśmiechem i pysznymi bułeczkami :D
Szybka dyskusja, przejrzenie mapy, abym wiedział co i jak (bo całe wyjście nie ja planowałem, co rzadko się zdarza), rozmowa szybko zeszła na ogólne tematy, co w połączeniu z buzującą krwią we mnie, od jutrzejszego wyjścia w góry dało niesłychanie miły wieczór, to pokazuje, jak niewiele facetowi potrzeba do szczęścia.

Halicz - panorama
Trasa miała za główny cel Tarnice, co mnie dodatkowo nakręcało, bo to kolejny szczyt do Korony Gór Polskich. Rozpoczęcie w Wołosate i na moją radość nie jak większość ludzi którzy szli niebieskim bezpośrednio na szczyt, a czerwonym na Przełęcz Bukowską, później na Halicz, Przełęcz Goprowska, Przełęcz Siodło, Tarnica i dopiero zejście niebieskim do samochodu.  Co ciekawe, za wejście do parku narodowego niebieskim trzeba zapłacić, a idąc czerwonym nie było żadnej budki (może nagroda za turystyczne podejście, a nie tylko "szczytowanie" - bardzo dobry pomysł jak dla mnie)

Szlak, aż do Przełęczy Bukowskiej, to nic tak na prawdę ciekawego i jedynie rozmowa sprawiała, że było wesoło. Tak z innej beczki zastanawiałem się tyle razy jak ludzie ze mną na szlaku wytrzymują... ciągle gadam i gadam i gadam i gadam i to najczęściej mega głupoty, a do tego się wydurniam... niepojęte... no nic, wracając do szlaku, na przełęczy miłe, zadaszone miejsce do odpoczynku, lecz podejście wprawy ambitne, więc kilka łyków wody i znów na szlaku. I tutaj zaczyna się bajka, czym wyżej tym piękniej, niesamowite widoki... coś całkiem innego niż Beskidy gdzie większość czasu spędzam. Widoki tak rewelacyjne, iż długo nawet się nie ubrałem czując narastającą radość oraz podniecenie jaka dalsza część szlaku będzie, pomimo iż wiał zimny wiatr. Pogoda lekko niepewna była, ale to sprawiło, że miejsce stało się magiczne... te szczyty... ta zieleń różnych odcieni... promienie sączące się spomiędzy chmur... te cienie... orzeźwiająca bryza z mieszaniną zapachów, niesiona chłodnym wiatrem... no bajka.

Jakie przychodzi mi skojarzenie myśląc teraz o tamtym wypadzie?? BRAVEHEART, tak dokładnie ten film. Widoki miały w sobie coś jakby szkockiego, coś przyjaznego ale i srogiego, gołe zimnie skały wyłaniające się miejscami, spomiędzy soczystej zieleni. Było tam coś walecznego, szlachetnego... ciężko ująć to słowami, ale to niezwykła mieszanina odczuć. Klimat otoczenia to tak jakby do miksera wrzucić poważne tatry i wesołe Beskidy.

Kompanka wyprawy zaskakująco mocne tempo narzucała i ciągle wyprzedzaliśmy planowany czas, a i tak na szczycie było mało ludzi, a schodząc prawie wcale. Największa grupa jaką na niebieskim spotkaliśmy to 6 osób sprzątających szlak, co powodowało mieszane uczucia, radość, iż park, tak bardzo dba o swój teren i wielka złość, że ludzie jakby byli chorzy na umyśle, bo kto normalny zjada i rzuca śmieci pod nogi...

Mega racuch

No nic, my wróciliśmy i kolejne zaskoczenie, bo obok naszego miejsca pobytu pewna restauracja robi największe racuchy na swojskich składnikach, kobiety mają sobie coś czego faceci nie będą mieli, a niektóre nawet talent do organizowania wypadów, bo ja bym nigdy takiej informacji chyba nie znalazł, skupił uwagę na ilości szczytów, prostocie itd

Knajpka bardzo klimatyczna, my wieczorkiem sobie na tarasie, po rewelacyjnym trekingu, z racuchami wielkości dużego talerza z mieszanką owocową i bitą śmietaną. Dobrze, iż zamówiliśmy po poł porcji bo nawet ja, taki łasuch nie dałbym chyba rady całego zjeść.

Jedno pewne Bieszczady zapadły mi w pamięć i na pewno wielokrotnie tam pojadę :D



W drodze na Halicz


Tarnica szczyt
za Przełęczą Bukowską



wtorek, 20 września 2016

Spacerkiem przez szczyt Orłowa po Równice

 Spacerkiem przez szczyt Orłowa po szczyt Równica

Miałem okazję towarzyszyć w spacerze po Beskidzie Śląskim, robiąc dwa szczyty, a mianowicie Orłowa oraz Równica.
Jest to dobra opcja dla ludzi chcących uniknąć tłumów oraz jadących samochodem i mających ograniczony czas (np. tak jak ja - rano spacer, a potem na nockę do pracy). 
Podjechałem samochodem na Ustroń Polana, gdzie jest zacieniony parking i przechodząc na drugą stronę ulicy można przed wejściem na szlak umilić sobie rozpoczęcie przygody pysznym gofrem 😀
 
Rozpoczęcie trasy jest proste, bo z parkingu wychodzi zielony szlak i po chwili już skręca miedzy domki jednorodzinne. Za raz za nimi z troszkę większym niż lekkim nachyleniem zaczyna się już szlak, dobrze oznaczony, wiec można delektować się piękną pogodą i oczyścić płuca z miejskich wyziewów, przy lekkim wysiłku. Cały czas idzie się zielonym, później w połączeniu z niebieskim.



A tym sposobem dochodzimy do polany, którą bardzo lubię z powodu ciszy i kruków, hahahaha no ma coś w sobie to miejsce jak dla mnie, gdy leżę na polanie oglądając mapę i uzupełniając zapasy energetyczne, a one miedzy sobą gaworzą... ale wracając do szlaku trochę dziwnie opisane jest to miejsce, bo nie widać kierunku Orłowa, a mając trochę wyblakłą mapę wpada się w konsternację, gdzie się dokładnie znajduje. Na mojej mapie nie widać już, gdzie jest początek żółtego szlaku i się zastanawiałem czy przeszedłem już szczyt, czy to dopiero następna krzyżówka. Dopiero nowe technologie przyszły z pomocą i na elektronicznej mapie widać, że to jest krzyżówka przed szczytem, a żółty szlak zaczyna się na tej (patrząc na mapę - bo na pieńku wyraźnie widać że żółty tutaj się rozpoczyna), a nie następnej krzyżówce 😛 Wiec po chwili, łapania wesołych promyków słonecznych i wylegiwania się na łączce, idziemy w lewo na szczyt, później niestety trzeba wracać się i iść niebieskim w stronę równicy, ale droga jest przyjemna, lekko nachylona bo różnica wysokości dość mała.
Niebieski szlak prowadzi, aż do samego schroniska PTTK i tam już kończy się przyjemne chodzenie po szlaku. Niestety żółty szlak prowadzący na szczyt jest słabo oznakowany w porównaniu do innych szlaków i trzeba zapamiętać, że prowadzi tą polaną, na której większość się wyleguje z lewej strony restauracji, po minięciu jej jest krzyżówka i hmmmm oznaczenie na prawdę mało widoczne, iż na czuja poszedłem na wprost, okazało się jednak, że trzeba iść na prawo i dopiero tam widać konkretne oznaczenia. Szczyt bardzo mi się podoba, jest zacieniony, można usiąść i delektować się grą światła na zboczach pobliskich gór, dzięki promykom i cieniom małych chmurek na niebie. 
Zejść do samochodu można odbyć na dwa sposoby, czerwonym szlakiem, przecinającym drogę, gdzie wychodzi się na Ustroń Polana (jest to cześć GSB) lub w drugą stronę na centrum ustronia, również czerwonym szlakiem. My mając czas zszedłem na centrum i okazje podziwiać miejsce modlitw sprzed 500 lat i napić się ze źródełka wody. 
Wyszedliśmy na centrum opodal stacji PKP, gdzie jest moja ulubiona pizzeria tamtych okolic, a że dostatecznie kcal spaliłem to można sobie pozwolić najeść  się bez ograniczeń 😉 potem powrót nad rzeczkę, gdzie obserwując pływające kaczki rozmarzyłem się, jak one delektują się oglądając zachód słońca z lotu ptaka.... ech... no nic czas się zbierać do samochodu i wracać aby przygotować się do pracy i wrócić do rzeczywistości.

niedziela, 18 września 2016

Dni NATO w Czechach

Dni NATO w Czechach - wrażenia

Najlepsze wypady są spontaniczne lub gdy się nie chce człowiekowi, a znajomi namówią. 
 
Zasada się znów sprawdziła. Wróciłem z nocki zmęczony, a po sytym śniadaniu włączył mi się taki leń, iż jedyna krążąca myśl to, aby walnąć zwłoki do łóżka. Ale chwila rozmowy ze znajomą i już jechałem do nich by przesiąść się do ich auta. 
 
Już po chwili jazdy i rozmowy (tak mi się wydaje) wyszła ze mnie zwierzęca natura... no podobno niczym niedźwiedź chrapie 😛 eeeee tam, ja tego nigdy nie słyszałem, a jakby nie było najbliżej tego jestem, wiec to tylko zwykłe niepotwierdzone plotki.
 
Końcówka jazdy to jakaś strefa ćwiczenia cierpliwości, bo korek na kilka km, więc dodatkowa godzina jazdy.... ciągnęło się to tak niemożliwe, iż znajoma musiała biec za potrzeba w krzaki, gdzie w tym momencie akurat korek lekko popuścił i musiała dobiec do nas po porannej rosie, podskakując jak zajączek hahaha. 
 
Cała impreza to coś nie do opisania... ogrom samolotów, ilości maszyn wojskowych, po prostu przytłacza, ale pozytywnie. Na szczęście miałem eksperta obok siebie i z radością opowiadała mi o każdym samolocie, ciekawostkach, itd. a ja z miną dziecka w sklepie ze słodyczami, dzięki czemu z każdą ciekawostką coraz bardziej udzielał mi się entuzjazm.
Impreza tak mnie pochłonęła, iż nawet nie zauważyłem, kiedy oddzieliłem się od grupy... aaaaa no tak, przy koniach, cudne zwierzęta, głaszcząc je czuć ich siłę oraz inteligencję i tak głaskałem, aż straciłem kompanów. Rozglądam się i d.... ni ma nikogo. Cóż zrobić... hakuna matata i ku nowej przygodzie, idę oglądać wystawców i pokazy, a gdzieś się znajdziemy.
 
Chodząc tak, kolejny zwierz ze mnie wychodzi i warczy mi w brzuchu. Więc kierunek alejka ze stoiskami gastronomicznymi, oglądałem różnego typu ich przekąski i zdecydowałem się na najdziwniejszą potrawę, jaką widziałem. Ogromny racuch, polany tzatzykami i sosem czosnkowym, posypany tartym, wędzonym serem, całość oblana ostrym keczupem. Hmmmm, mówiąc o tym to czyste mimry z mamrami, z wyglądu podobnie, a smak?? Hmmm dość ciekawy, nietuzinkowa mieszanka smaków, dająca dość ciekawą kompozycję, którą warto chociażby spróbować, lecz nie przesadzać z ich ilością bo trochę może zemdlić ;)

Po najedzeniu się, wypiciu kawy, zaczęło bardziej padać, wiec uznałem, że warto wrócić do namiotu... taaaa namiot, który podbiliśmy sobie, jako team i utrzymaliśmy panowanie nad nim do końca dnia 😛
A jak to się stało? Po przybyciu na łączkę, z której jest najlepszy widok na pokazy lotnicze, oczywiście kocyki na trawkę, a my na nie. Przyjemność trwała niedługo, gdyż zaczęło powoli padać, więc mówię - chodźmy do namiotu wojskowego, wygląda na pusty. No coś ty, chyba żeś zgłupł, na pewno nam nie wolno. Eeeee tam, co mi zrobią, najwyżej zrobię z siebie głupka, że nie wiedziałem, bo żadnej taśmy, ani nic nie ma, to wyproszą i tyle. Jak powiedziałem, tak zrobiłem i takim o to sposobem podbiliśmy ten namiot, zajmując najlepsze miejsca przy oknach, dzięki czemu mogliśmy oglądać pokazy w najlepszych na tamtą chwilę, warunkach.
 
Tak wiec, wróciłem do naszej twierdzy, a że kompani dalej patrolowali teren, to rozłożyłem kocyk i włączyłem system odstraszający wroga, czyli zacząłem chrapać hahaha 
 
Aby życie było ciekawe i pełne energii trzeba poznawać nowe i ciekawe rzeczy, a dni NATO na pewno do takich należą, więc polecam
😁

środa, 14 września 2016

dla stałych czytelników

Nawet nie wiem czy ktokolwiek czyta stale moje wpisy ale dla tych co czytają (jeśli takowi są) chciałbym przeprosić, że nic nie pisałem, lecz takie życie gdy nagromadzą się problemy robi się natłok sprawi pierw trza się ogarnąć później i wtedy znów będzie czas i wena pisać :P