środa, 5 października 2016

Spacer w chmurach


Jest wiele miejsc,wpisanych na listę "muszę to kiedyś zobaczyć" takich, które widziałem gdzieś, czy to na zdjęciu, czy opisane w jakimś artykule lub przejeżdżając obok nich.


Takim miejscem niewątpliwie jest "Spacer w chmurach". Nawet nie wiem, gdzie się o tym dowiedziałem, ale ciągle narastała chęć zobaczenia tego miejsca, pojechania tam. Niestety ciągle nikomu się nie chciało ze mną jechać, aż nadszedł moment w którym powiedziałem, że ta niedziela i basta, czy to sam czy z kimś na pewno jadę.



Napisałem do wszystkich co myślałem iż jest szansa, że pojadą, w rezultacie cały tydzień dostawałem wiadomości: eeeej ja jadę! aaa masz jeszcze jedno miejsce w aucie bo moja by też ciała? kuuuurde no wiesz jednak nie damy rady.... dzień w dzień takie wiadomości raz na tak raz na nie, całe szczęście zebrała się extra ekipa, a reszta potem żałowała :P



Po czym poznać udaną ekipę? bo to zbieranina całkiem odmiennych osobowości, które się uzupełniają. Tak więc mieliśmy:



- myśliciela - osoba cicha przeżywająca dużo w swoim wnętrzu często o kamiennym wyrazie twarzy, gdzie nie wiadomo czy ma ochotę Cię zamordować czy może jest rozbawiona, a tak serio to cicha woda po prostu ;) niby nic a potem jednak dużo



- elf - najczęściej ozdoba związana z myślicielem, dużo obserwuje, koduje w pamięci, osoba spokojna, ale tylko z pozoru, bo przy dobrym towarzystwie bardzo się rozkręca



- osioł - charakter niczym kopiuj wklej z Shreka.... aaaa daleko jeszcze?? zamorduje was... czemu nie jechaliśmy kolejką... to daleko jeszcze?? mam już chyba 3 zawał... - czyli osoba, którą w niektórych momentach chce się rozerwać na strzępy za marudzenie a nie robi się tego bo jakoś tak się tą osobę lubi, że nie mam opcji, a jak walnie hasełkiem to wszyscy się śmieją


- adhd - co tu opisywać... tej osobie trzeba kiedyś sprawdzić plecak bo ma chyba 5 litrową butelkę w plecaku z energetykiem i ma dożylne dawkowanie cały czas...



- ślicznotka - zawsze znajdzie temat i z każdym o czymś pogada



Termin jest, ustalone jest, ekipa jest, a ja noc przed wyjazdem jakoś nie mogłem spać, nie z powodu zdenerwowania tylko przez zwykłe obżarstwo, no ale jak tyle dobroci na stole to jak powiedzieć nieeee, ja już nie chcę. Więc dużo sapania oraz chwila spania i ok 7 już po mnie przyjechali, wesoło od samego początku i jedziemy po ostatniego członka dzisiejszej ekipy. Gdy mamy wszystkich hmm jak teraz dojechać... Na szczęście nasz kierowca taki, co chyba pół europy na pamięć zna, a GPS odpala tylko dla upewnienia się co i jak (czasem bywa, że na rondzie robiąc przy tym tyle kółek, iż niektórym śniadanie wysyła podanie o powrót) a patrząc na wzrok i refleks to masakra, w F1 maja podobny, bo można być szybszym od ISKRY? okazuje się, że można :P a minę policjanta długo będziemy pamiętać bo niesłychane połączenie rozbawienia i uznania, za taką niezwykłą reakcję oraz rozczarowanie za niemożność wlepienia soczystego mandatu. Sytuacja na tyle nas potem rozbawiła iż najgłupsze tematy były poruszane, a co niektórych chciano zakneblować. Nieee, nie mnie, ależ skąd?? że niby przy mnie spać nie idzie?? ech jedyne co nam dokuczało to pogoda :( W oddali patrząc na Góry Opawskie widać było wyraźnie jak pada deszcz i momenty, gdy zaczynało siąpić lub już delikatnie padać. Humory się psuły lecz wmawialiśmy sobie , że tam będzie świeciło słońce.



Po dojeździe na miejsce, każdy poczuł ulgę, tylko delikatna mżawka, można w końcu się wyprostować i rozruszać. Oczywiście ja pobiegłem od razu do ogromnej mapy zobaczyć okolice i gdzie jest ta platforma, którą powinniśmy już widzieć. Noo kurde teoretycznie powinna być delikatnie na lewo od nas a tam nic tylko stok narciarski, chmury, a na prawo tor saneczkowy. Kręcę głową jak pies który próbuje zrozumieć czerwoną kropkę, bo może źle na coś patrzę, może coś pominąłem... Eeeej, gdzie są wszyscy??!! rozglądam się a tu normalnie nikogo, zostawili mnie... ooo jednak jedna osoba widząc moją konsternację podeszła, a reszta ekipy poszła już po "złocistego energetyka" :P



Jeszcze "energetyk" nie dopity, a już się zaczęło, mówiłeś że jedzie tam kolejka, a ona stoi... tak daleko i wysoko?? Nie wiedząc, że my chcemy po prostu iść szlakiem bo tylko 1,5h, a wyciąg jeździ ale ten drugi, jadąc trochę dalej autem i wyciąga, aż pod szczyt, tylko co to za zabawa :P



Zdecydowaliśmy się na niebieski szlak no cóż, delikatny i można powiedzieć, że taki przyjemny spacerniaczek, bez jakiś mocnych podejść. W trakcie dyskusja była ożywiona i pełna śmiechu, w akompaniamencie daleko jeszcze?? :D Po jakieś godzince marszu zobaczyliśmy, nasz cel prześwitujący z pomiędzy drzew. Każdego uradował fakt , że jest on dosłownie kawałek drogi od nas oraz, że całość jest na żywo równie ciekawa jak na zdjęciach.



Szliśmy tak zagadani, iż w pewnym momencie minęliśmy krzyżówkę szlaku niebieskiego z zielonym i byliśmy przez to zdziwieni, że oddalamy się od wieży, ale dalej twardo szliśmy :P Na szczęście zielony szlak też prowadził na szczyt, trochę naokoło, ale cel ten sam :)



Widok wieży sprawia , że w głowie jest tylko myśl "chcę tam wejść" więc bez rozmowy każdy skierował automatycznie swoje kroki w tamtą stronę. Od samego wejścia i przez całą trasę czuć podekscytowanie, z każdej strony cudowne górskie widoki więc biegałem od barierki do barierki ,aby zobaczyć jak najwięcej. Największy szok przeżyłem w momencie, gdy zauważyłem iż większość konstrukcji jest drewniana (jakiś specjalny gatunek sprowadzany z alp)Pod względem inżynieryjnym konstrukcja robi naprawdę duże wrażenie, a całość musi wytrzymywać ogromne różnice temperatur, zmienne warunki, wiatry (podobno do 180 km/h), ogromne ilości turystów w sezonie (ok 4000 może na raz bezpiecznie chodzić). Konstruktorzy zadbali, aby człowiek cały czas był uśmiechnięty i miał dużo wrażeń. Po drodze jest "rura" z lin która jest drobnym skrótem między poziomami, coś rewelacyjnego. Idąc w niej patrzy się na ludzi idących pod nami, a największą atrakcją jest taras na szczycie (55 m od podstawy) gdzie jest na środku dziura i znów porozciągane liny. Chodzenie po tym niby bezpieczne, ale daje rewelacyjne uczucie, że zaraz całość się rozpadnie (podobno 4,5 tony ma wytrzymać, co niektórzy musieli sprawdzać skacząc po tym, a ja już w myślach miałem czy pampers da radę wszystko pomieścić). Każda schodząca osoba miała ogromny uśmiech na twarzy i malowało się to samo uczucie... niedosyt... ta atrakcja jest tak dobra że człowiek myśli "chcę więcej, wyżej, jeszczeeee". Jedyna atrakcja która była zamknięta z powodu tej odrobiny wody która leciała z nieba to zjeżdżalnia ciągnąca się od szczytu na dół niedaleko kas. Ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze;)



Chodząc po wieży zauważyliśmy w końcu gdzie wychodzi niebieski szlak, czyli po drugiej stronie wieży :)



Po spacerze poszliśmy do schroniska, znajomi napić się herbaty lub zjeść a ja skorzystać z wi-fi i dodać już zdjęcia na instagrama :) Po odpoczynku zaczęliśmy wracać, ale tym razem niebieskim szlakiem.



Choć czas nas gonił nie można było sobie podarować toru saneczkowego u podnóża, gdzie zaparkowane było auto. Zjazd 80 kc za osobę, a trasa dłuższa niż w innych miejscach, gdzie miałem okazję jeździć. Ech i znowu końcówka dnia i przygody.



Kierowca widząc czas jaki pozostał jechał hmmm na granicy przepisów, aby tylko wyrobić się czasowo z powrotem na miejsce i udało mu się to punktualnie :P





























czwartek, 22 września 2016

Tarnica

Tarnica - pierwsze spotkanie z Bieszczadami 

 W Bieszczadach chyba byłem za dziecka, albo mi się już myli od ilości miejsc... Ale patrząc pod względem zdobywania kolejnych szczytów i chłonięcia energii jaką góry dają, a nie, dziecięcego biegania, to był pierwszy mój wyjazd.

Zawsze jakoś nie doceniałem tych gór i znajdywałem jakiś inny cel podróży. Lecz pewnego wieczoru, napisała do mnie znajoma którą bardzo lubię, z zapytaniem o samotne chodzenie kobiet po górach, oraz z innymi zapytaniami. Odpowiedziałem, jak zawsze więcej niż potrzeba i tak jakoś wywiązała się rozmowa, w której wyszło zapytanie czy bym nie towarzyszył... ech pierwsze moje myśli to takie, iż mało mam wolnego, ogromny dystans i wysokie koszty dojazdu, ale jak to ja, mając okazję poznania kogoś ciekawego, zwiedzenia, zobaczenia, a szczególnie wyjazdu w góry, moje wnętrze aż woła "Ku nowej przygodzie" a umysł rozkręca się na maksa, by rozwiązać wszelkie problemy stające na przeszkodzie.

No i takim sposobem, jadąc na nocną zmianę do pracy miałem już podstawowe wyposażenie na taki wyjazd (co jak się okazało na miejscu, roztargnienie sprawiło iż dużo zpomniałem :P  ). I już standardowo, po noce, wsiadłem w samochód i pędziłem w stronę nowej przygody, choć tym razem jeśli dobrze pamiętam to miałem małą drzemkę. Czego dość szybko pożałowałem, że nie wziąłem wolnego, bo monotonna droga i zmęczenie dawały się we znaki, ale energetyk wystarczył, aby bezpiecznie dojechać.

Na miejscu, zostałem powitany zaspanym, ale szczerym uśmiechem i pysznymi bułeczkami :D
Szybka dyskusja, przejrzenie mapy, abym wiedział co i jak (bo całe wyjście nie ja planowałem, co rzadko się zdarza), rozmowa szybko zeszła na ogólne tematy, co w połączeniu z buzującą krwią we mnie, od jutrzejszego wyjścia w góry dało niesłychanie miły wieczór, to pokazuje, jak niewiele facetowi potrzeba do szczęścia.

Halicz - panorama
Trasa miała za główny cel Tarnice, co mnie dodatkowo nakręcało, bo to kolejny szczyt do Korony Gór Polskich. Rozpoczęcie w Wołosate i na moją radość nie jak większość ludzi którzy szli niebieskim bezpośrednio na szczyt, a czerwonym na Przełęcz Bukowską, później na Halicz, Przełęcz Goprowska, Przełęcz Siodło, Tarnica i dopiero zejście niebieskim do samochodu.  Co ciekawe, za wejście do parku narodowego niebieskim trzeba zapłacić, a idąc czerwonym nie było żadnej budki (może nagroda za turystyczne podejście, a nie tylko "szczytowanie" - bardzo dobry pomysł jak dla mnie)

Szlak, aż do Przełęczy Bukowskiej, to nic tak na prawdę ciekawego i jedynie rozmowa sprawiała, że było wesoło. Tak z innej beczki zastanawiałem się tyle razy jak ludzie ze mną na szlaku wytrzymują... ciągle gadam i gadam i gadam i gadam i to najczęściej mega głupoty, a do tego się wydurniam... niepojęte... no nic, wracając do szlaku, na przełęczy miłe, zadaszone miejsce do odpoczynku, lecz podejście wprawy ambitne, więc kilka łyków wody i znów na szlaku. I tutaj zaczyna się bajka, czym wyżej tym piękniej, niesamowite widoki... coś całkiem innego niż Beskidy gdzie większość czasu spędzam. Widoki tak rewelacyjne, iż długo nawet się nie ubrałem czując narastającą radość oraz podniecenie jaka dalsza część szlaku będzie, pomimo iż wiał zimny wiatr. Pogoda lekko niepewna była, ale to sprawiło, że miejsce stało się magiczne... te szczyty... ta zieleń różnych odcieni... promienie sączące się spomiędzy chmur... te cienie... orzeźwiająca bryza z mieszaniną zapachów, niesiona chłodnym wiatrem... no bajka.

Jakie przychodzi mi skojarzenie myśląc teraz o tamtym wypadzie?? BRAVEHEART, tak dokładnie ten film. Widoki miały w sobie coś jakby szkockiego, coś przyjaznego ale i srogiego, gołe zimnie skały wyłaniające się miejscami, spomiędzy soczystej zieleni. Było tam coś walecznego, szlachetnego... ciężko ująć to słowami, ale to niezwykła mieszanina odczuć. Klimat otoczenia to tak jakby do miksera wrzucić poważne tatry i wesołe Beskidy.

Kompanka wyprawy zaskakująco mocne tempo narzucała i ciągle wyprzedzaliśmy planowany czas, a i tak na szczycie było mało ludzi, a schodząc prawie wcale. Największa grupa jaką na niebieskim spotkaliśmy to 6 osób sprzątających szlak, co powodowało mieszane uczucia, radość, iż park, tak bardzo dba o swój teren i wielka złość, że ludzie jakby byli chorzy na umyśle, bo kto normalny zjada i rzuca śmieci pod nogi...

Mega racuch

No nic, my wróciliśmy i kolejne zaskoczenie, bo obok naszego miejsca pobytu pewna restauracja robi największe racuchy na swojskich składnikach, kobiety mają sobie coś czego faceci nie będą mieli, a niektóre nawet talent do organizowania wypadów, bo ja bym nigdy takiej informacji chyba nie znalazł, skupił uwagę na ilości szczytów, prostocie itd

Knajpka bardzo klimatyczna, my wieczorkiem sobie na tarasie, po rewelacyjnym trekingu, z racuchami wielkości dużego talerza z mieszanką owocową i bitą śmietaną. Dobrze, iż zamówiliśmy po poł porcji bo nawet ja, taki łasuch nie dałbym chyba rady całego zjeść.

Jedno pewne Bieszczady zapadły mi w pamięć i na pewno wielokrotnie tam pojadę :D



W drodze na Halicz


Tarnica szczyt
za Przełęczą Bukowską



wtorek, 20 września 2016

Spacerkiem przez szczyt Orłowa po Równice

 Spacerkiem przez szczyt Orłowa po szczyt Równica

Miałem okazję towarzyszyć w spacerze po Beskidzie Śląskim, robiąc dwa szczyty, a mianowicie Orłowa oraz Równica.
Jest to dobra opcja dla ludzi chcących uniknąć tłumów oraz jadących samochodem i mających ograniczony czas (np. tak jak ja - rano spacer, a potem na nockę do pracy). 
Podjechałem samochodem na Ustroń Polana, gdzie jest zacieniony parking i przechodząc na drugą stronę ulicy można przed wejściem na szlak umilić sobie rozpoczęcie przygody pysznym gofrem 😀
 
Rozpoczęcie trasy jest proste, bo z parkingu wychodzi zielony szlak i po chwili już skręca miedzy domki jednorodzinne. Za raz za nimi z troszkę większym niż lekkim nachyleniem zaczyna się już szlak, dobrze oznaczony, wiec można delektować się piękną pogodą i oczyścić płuca z miejskich wyziewów, przy lekkim wysiłku. Cały czas idzie się zielonym, później w połączeniu z niebieskim.



A tym sposobem dochodzimy do polany, którą bardzo lubię z powodu ciszy i kruków, hahahaha no ma coś w sobie to miejsce jak dla mnie, gdy leżę na polanie oglądając mapę i uzupełniając zapasy energetyczne, a one miedzy sobą gaworzą... ale wracając do szlaku trochę dziwnie opisane jest to miejsce, bo nie widać kierunku Orłowa, a mając trochę wyblakłą mapę wpada się w konsternację, gdzie się dokładnie znajduje. Na mojej mapie nie widać już, gdzie jest początek żółtego szlaku i się zastanawiałem czy przeszedłem już szczyt, czy to dopiero następna krzyżówka. Dopiero nowe technologie przyszły z pomocą i na elektronicznej mapie widać, że to jest krzyżówka przed szczytem, a żółty szlak zaczyna się na tej (patrząc na mapę - bo na pieńku wyraźnie widać że żółty tutaj się rozpoczyna), a nie następnej krzyżówce 😛 Wiec po chwili, łapania wesołych promyków słonecznych i wylegiwania się na łączce, idziemy w lewo na szczyt, później niestety trzeba wracać się i iść niebieskim w stronę równicy, ale droga jest przyjemna, lekko nachylona bo różnica wysokości dość mała.
Niebieski szlak prowadzi, aż do samego schroniska PTTK i tam już kończy się przyjemne chodzenie po szlaku. Niestety żółty szlak prowadzący na szczyt jest słabo oznakowany w porównaniu do innych szlaków i trzeba zapamiętać, że prowadzi tą polaną, na której większość się wyleguje z lewej strony restauracji, po minięciu jej jest krzyżówka i hmmmm oznaczenie na prawdę mało widoczne, iż na czuja poszedłem na wprost, okazało się jednak, że trzeba iść na prawo i dopiero tam widać konkretne oznaczenia. Szczyt bardzo mi się podoba, jest zacieniony, można usiąść i delektować się grą światła na zboczach pobliskich gór, dzięki promykom i cieniom małych chmurek na niebie. 
Zejść do samochodu można odbyć na dwa sposoby, czerwonym szlakiem, przecinającym drogę, gdzie wychodzi się na Ustroń Polana (jest to cześć GSB) lub w drugą stronę na centrum ustronia, również czerwonym szlakiem. My mając czas zszedłem na centrum i okazje podziwiać miejsce modlitw sprzed 500 lat i napić się ze źródełka wody. 
Wyszedliśmy na centrum opodal stacji PKP, gdzie jest moja ulubiona pizzeria tamtych okolic, a że dostatecznie kcal spaliłem to można sobie pozwolić najeść  się bez ograniczeń 😉 potem powrót nad rzeczkę, gdzie obserwując pływające kaczki rozmarzyłem się, jak one delektują się oglądając zachód słońca z lotu ptaka.... ech... no nic czas się zbierać do samochodu i wracać aby przygotować się do pracy i wrócić do rzeczywistości.

niedziela, 18 września 2016

Dni NATO w Czechach

Dni NATO w Czechach - wrażenia

Najlepsze wypady są spontaniczne lub gdy się nie chce człowiekowi, a znajomi namówią. 
 
Zasada się znów sprawdziła. Wróciłem z nocki zmęczony, a po sytym śniadaniu włączył mi się taki leń, iż jedyna krążąca myśl to, aby walnąć zwłoki do łóżka. Ale chwila rozmowy ze znajomą i już jechałem do nich by przesiąść się do ich auta. 
 
Już po chwili jazdy i rozmowy (tak mi się wydaje) wyszła ze mnie zwierzęca natura... no podobno niczym niedźwiedź chrapie 😛 eeeee tam, ja tego nigdy nie słyszałem, a jakby nie było najbliżej tego jestem, wiec to tylko zwykłe niepotwierdzone plotki.
 
Końcówka jazdy to jakaś strefa ćwiczenia cierpliwości, bo korek na kilka km, więc dodatkowa godzina jazdy.... ciągnęło się to tak niemożliwe, iż znajoma musiała biec za potrzeba w krzaki, gdzie w tym momencie akurat korek lekko popuścił i musiała dobiec do nas po porannej rosie, podskakując jak zajączek hahaha. 
 
Cała impreza to coś nie do opisania... ogrom samolotów, ilości maszyn wojskowych, po prostu przytłacza, ale pozytywnie. Na szczęście miałem eksperta obok siebie i z radością opowiadała mi o każdym samolocie, ciekawostkach, itd. a ja z miną dziecka w sklepie ze słodyczami, dzięki czemu z każdą ciekawostką coraz bardziej udzielał mi się entuzjazm.
Impreza tak mnie pochłonęła, iż nawet nie zauważyłem, kiedy oddzieliłem się od grupy... aaaaa no tak, przy koniach, cudne zwierzęta, głaszcząc je czuć ich siłę oraz inteligencję i tak głaskałem, aż straciłem kompanów. Rozglądam się i d.... ni ma nikogo. Cóż zrobić... hakuna matata i ku nowej przygodzie, idę oglądać wystawców i pokazy, a gdzieś się znajdziemy.
 
Chodząc tak, kolejny zwierz ze mnie wychodzi i warczy mi w brzuchu. Więc kierunek alejka ze stoiskami gastronomicznymi, oglądałem różnego typu ich przekąski i zdecydowałem się na najdziwniejszą potrawę, jaką widziałem. Ogromny racuch, polany tzatzykami i sosem czosnkowym, posypany tartym, wędzonym serem, całość oblana ostrym keczupem. Hmmmm, mówiąc o tym to czyste mimry z mamrami, z wyglądu podobnie, a smak?? Hmmm dość ciekawy, nietuzinkowa mieszanka smaków, dająca dość ciekawą kompozycję, którą warto chociażby spróbować, lecz nie przesadzać z ich ilością bo trochę może zemdlić ;)

Po najedzeniu się, wypiciu kawy, zaczęło bardziej padać, wiec uznałem, że warto wrócić do namiotu... taaaa namiot, który podbiliśmy sobie, jako team i utrzymaliśmy panowanie nad nim do końca dnia 😛
A jak to się stało? Po przybyciu na łączkę, z której jest najlepszy widok na pokazy lotnicze, oczywiście kocyki na trawkę, a my na nie. Przyjemność trwała niedługo, gdyż zaczęło powoli padać, więc mówię - chodźmy do namiotu wojskowego, wygląda na pusty. No coś ty, chyba żeś zgłupł, na pewno nam nie wolno. Eeeee tam, co mi zrobią, najwyżej zrobię z siebie głupka, że nie wiedziałem, bo żadnej taśmy, ani nic nie ma, to wyproszą i tyle. Jak powiedziałem, tak zrobiłem i takim o to sposobem podbiliśmy ten namiot, zajmując najlepsze miejsca przy oknach, dzięki czemu mogliśmy oglądać pokazy w najlepszych na tamtą chwilę, warunkach.
 
Tak wiec, wróciłem do naszej twierdzy, a że kompani dalej patrolowali teren, to rozłożyłem kocyk i włączyłem system odstraszający wroga, czyli zacząłem chrapać hahaha 
 
Aby życie było ciekawe i pełne energii trzeba poznawać nowe i ciekawe rzeczy, a dni NATO na pewno do takich należą, więc polecam
😁

środa, 14 września 2016

dla stałych czytelników

Nawet nie wiem czy ktokolwiek czyta stale moje wpisy ale dla tych co czytają (jeśli takowi są) chciałbym przeprosić, że nic nie pisałem, lecz takie życie gdy nagromadzą się problemy robi się natłok sprawi pierw trza się ogarnąć później i wtedy znów będzie czas i wena pisać :P


wtorek, 7 czerwca 2016

SZARLOTA - najwyższy szczyt w Europie

Jak się okazuje Polska góruje dosłownie nad Europą, posiadając najwyższy szczyt. Dokładnie rzecz biorąc chodzi o Szarlote, hałdę na Śląsku.

link do autora zdjęcia :)
To sztucznie usypana góra 407 m n.p.m, a od podstawy do szczytu ma ok. 134m, ale od początku. 
Będąc w pracy rozmawiamy o górach i pytają mnie gdzie byłem, nagle jeden kolega pyta czy zdobyłem najważniejszy szczyt Polski, hmmmm, ale który jest uznawany za najważniejszy, to wszystko zależnie w jakiej kategorii oceniamy, więc pytam:
- o co Ci chodzi?
- No najwyższy szczyt Europy!
- pajacu... Mont Blanc, nie jest w naszym kraju
- sam jesteś pajac, i nie żaden Mont Blanc tylko Szarlota. 
Uznałem to za jakąś podpuchę i przeszliśmy na inny temat, ale po powrocie do domu siadam i myślę, że warto sprawdzić o co chodziło. Jakie było moje zdziwienie, faktycznie mówił prawdę. 
Szarlota to bardzo ciekawa góra, pierw wielka, brzydka i każdemu przeszkadzająca, teraz miejsce, o którym z dumą mówią miejscowi. Miejsce powoli znane w świecie i ściągające coraz więcej ludzi, nawet z zagranicy, aby ją zobaczyć. Pierwsze pytanie jakie przychodziło mi do głowy to skąd nazwa. Nazwa została nadana wspólnie przez ludzi. W 2007 roku został ogłoszony konkurs i każdy mógł zgłaszać pomysły i każdy mógł głosować internetowo.
A dlaczego Szarlota?? To wywodzi się z pierwszej nazwy kopalni, która wysypywała tam odpady Charlotte, a jak jedna miejscowa kobieta powiedziała "mi kolorem przywodzi szarlotkę" hmmm no cóż.
Po nadaniu nazwy zostały umieszczone 2,5 m litery na wzór Hollywood, tylko my zrobiliśmy je fluroscencyjne, także w nocy z daleka można zobaczyć piękny napis :D 
Kiedyś to były dwie hałdy obok siebie, lecz jedną bardziej zrównano, a wyższą zostawiono, aby górowała. Jest zaledwie o 13 m niższa od piramidy Cheopsa. Niestety jak i na piramidę, tak i na hałdę nie można wchodzić. Oczywiście jak i tutaj tak i tam są ludzie, którzy łamią te przepisy. Ja podjechałem i na bramie wjazdowej mało subtelnie zostałem poproszony o opuszczenie terenu. Nie jest to wcale dziwne gdyż są to odpady górnicze, mieszanka kamienia, żelaznych elementów, minerałów, chemii górniczej, resztek węgla i wielu innych, co tam kopalnia wyrzuciła. Niby zaczęła powstawać aż 200 lat temu, lecz dalej unoszą sie z niej różnego rodzaju gazy z reakcji zachodzących wewnątrz niej.
Ciekawą sprawą jest to, iż tutaj przeganiają i bronią wejścia, a na szczycie jest podobno umieszczona skrzynia ze skarbami, dla osób uprawiających geocaching - coraz popularniejszą grę terenową. 
Szarlota jest tak usytuowana i tak wysoka, że można ją z ogromnych odległości zobaczyć, między innymi z woj. opolskiego czy Czech.
Nad tym, aby była przyjazną atrakcją dla turystów, którzy mogliby podziwiać wprost niezwykłą panoramę, pracuje kopalnia Rydułtowy-Anna wraz z Politechniką Śląską.
W takim momencie, mając okazję, gorąco zachęcam do zobaczenia tej wyjątkowej góry z bliska :)

niedziela, 5 czerwca 2016

GORE-TEX zasada działania, pranie i konserwacja

 Zasada działania GORE-TEX

Membrana Gore (GORE-TEX) jest bardzo wyjątkowa. Większość ludzi wie tylko tyle, iż to coś specjalnego, dla ciuchów sportowych, wręcz jakieś magiczne i naciągane, że w jedna stronę przepuszcza wodę, a w drugą już nie, oraz że jest bardzo droga, bez rozumienia działania, a to potrzebne jest do prawidłowego dbania o tą drogą odzież.

Więc trochę nudnej, ale potrzebnej teorii. 
 
Tkaniny te tworzy się poprzez odpowiednie rozciąganie foli teflonowej, aby powstały mikrootwory i natychmiast wprasowuje się je w wybrane tkaniny o rzadkim splocie, w bardzo dopracowanym procesie tworzą się odpowiednie pory, które są sercem membrany. 
 
Zasada działania:
Mikrootwory są tak dopasowane, aby były większe od pojedynczych molekuł, z jakich składa się para wodna, ale dużo mniejsze od wielocząsteczkowych cząsteczek jakie tworzą wodę w stanie ciekłym. Dlatego to nie magia, tylko zwykłe sitko, ale bez odpowiedniego dbania, no niestety przestaje działać i np. z kurtki za 1500 zł mamy kurtkę za 70 zł. 
 
Najczęstsze błędy:
- pranie w zwykłym proszku,
- wysokie obroty wirowania,
- używanie zmiękczaczy, płynów do płukania, wybielaczy,
- prasowanie w zbyt wysokiej temperaturze,
- pranie z inną zbyt zabrudzoną odzieżą. 
 
Przecież to zwykłe pranie, jak to może zniszczyć...
Po to była ta teoria na początku. Mikrootwory są tak mikroskopijne, że nawet proszek, czy inna chemia potrafi je zatkać, a silne detergenty potrafią uszkodzić chemicznie. Wydaje mi się, że wirowania nie trzeba tłumaczyć, a co do prasowania to jest ono ważne przy Gora (o tym trochę dalej), ale w odpowiedniej temperaturze, inaczej odzież się nieodwracalnie zniszczy. 
 
Przygotowując do prania zamykamy wszystkie zamki, suwaki i kieszenie, wszystkie rzepy, klapy i paski. 
 
Pranie:
Pierzemy w 40 st. C przy użyciu płynnego detergentu w ilości zalecanej na opakowaniu (zależnie od producenta). Płuczemy dwukrotnie. 
 
Suszenie:
Rozwieszamy i pozwalamy, aby samo wyschło. Później, jeśli mamy suszarkę, to wrzucamy do niej i ustawiamy delikatny program na 20 min. Jeśli nie, to przeprasowujemy przez ręcznik lub szmatkę, bez pary, na programie do delikatnych tkanin, aby aktywować zewnętrzną, hydrofobową warstwę preparatu (DWR). 
 
Jak poznać, że DWR jest do ponownego naniesienia?
Gdy powłoka jest aktywna tworzą się kuleczki wody, które opadają na ziemie, a czym bardziej "nasiąka" tkanina, tym powłoka w gorszym stanie.
Gdy DWR jest w złym stanie, wodą będzie nasiąkać tylko zewnętrzna warstwa odzieży, a tkanina stanie się ciężka, nieprzyjemna i zimna. 
 
Czyszczenie na sucho:
Gore poleca nam stosowanie prania domowego. Jeśli jednak już chcemy, bądź musimy, to poprośmy o zastosowanie preparatu na bazie rozpuszczalnika węglowodorowego, a przed suszeniem zastosujmy preparat DWR na zewnętrzną warstwę i aktywujmy ją.
 
Sprawdzamy zawsze metkę i według niej postępujemy. 
Jeśli będziemy dbali to odzież posłuży nam długie lata w pełni sprawnie. 
 
Kontakt do działu obsługi klienta Gore: 00800 2314 4000 jakby ktoś miał pytania :-)

wtorek, 31 maja 2016

Burza w górach

Co robić, gdy zastanie nas burza w górach?

Pytanie niby oczywiste, ale sprawa jest ciągle bagatelizowana i niestety co roku giną ludzie.

Burza w górach jest zjawiskiem, które należy traktować  z pełną powagą,  gdyż to zupełnie inna sprawa niż na przykład  w mieście!

Większość ludzi mieszka w miastach i macha sobie po prostu ręką-  "Aaaa tam burza"- i wybiera się autem do sklepu. Przyzwyczailiśmy się do pozornego bezpieczeństwa, osłonieni uziemionymi, wysokimi budynkami, na w miarę płaskim terenie...

A w górach? Sam deszcz jest niebezpieczny, gdyż zwykłe, bardzo wygodne ścieżki zamieniają się w śliskie i paskudne a często w prawdziwe pułapki - rwące, błotne potoki.


Zmiana pogody jest nieporównywalnie gwałtowniejsza, z dużo większym natężeniem!


Mam wiele wspomnień,  gdzie piękny żar słoneczny  dawał się we znaki sprawiając, że woda z plecaka bardzo szybko znikała. Słyszę zbliżający się szum niesiony przez upragniony wiatr, dający chwilę radości... Po chwili przestał, cisza.... Pociemniało... I tak jakby z konewki zaczęło mi padać na głowę.

Prognoza pogody to jedyny taki zawód, gdzie można się ciągle mylić :P a gdy się w końcu uda, to już sukces. Hahaha.

Tak dla sprostowania... pogoda jest nieprzewidywalna  w górach niczym kobieta w ciąży, co chwilę może być zupełnie inaczej, zależnie jaka porcja hormonów przyjdzie i można tylko to akceptować.

Podstawowa zasada: lepiej żałować i móc powtórzyć niż  wąchać kwiatki od spodu.


W górach trzeba: mieć pokorę, być jak najlepiej przygotowanym i umieć odpuścić...  


Jak ocenić odległość burzy?

Grzmoty słychać na odległość od  16 do 24 kilometrów.

Jeśli od błysku do grzmotu mija ok 3 sekund,  to jest od nas tylko o około  kilometr!  (patrz prędkość dźwięku).

Zasięg najpotężniejszych piorunów odziemnych to aż 70 kilometrów.


Kiedy najczęściej występują burze i jakiego typu?

Podczas gdy słoneczko daje o sobie znać i w takie dni najczęściej występują  burze konwekcyjne, spowodowane przemieszczaniem się mas nagrzanego powietrza. Dlatego najbardziej zalecana pora wędrówek to poranek.


Nawet przy szybkiej decyzji  i natychmiastowej reakcji nie zawsze damy radę się ewakuować....

Poniżej kilka zasad propagowanych przez Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, jeśli już nas zastanie burza:

1. Unikaj odsłoniętych przestrzeni, szczytów, grani, pojedynczych skał czy drzew.

2. Oddal się od cieków wodnych (np. wody spływającej żlebem) oraz metalowych ułatwień (łańcuchów, drabinek), stanowiących doskonałe pole do przepływu ładunku elektrycznego.

3. Będąc przy skałach,  nie opieraj się o nie. Oddal się od skały  co najmniej o metr.

4. Kucnij i złącz nogi razem. Jeśli to możliwe, odizoluj się od podłoża (np. plecakiem).

5. Przebywając w grupie  w żadnym wypadku nie trzymajcie się za ręce. Należy rozproszyć się i pozostać w pewnej odległości od siebie, aby w przypadku ewentualnego porażenia ucierpiało jak najmniej osób.

Co robimy jeśli kogoś jednak poraził piorun?

Porażenie powoduje najczęściej bezdech i zatrzymanie akcji serca, dlatego pomoc wygląda bardzo podobnie jak przy wypadku. Ze  skupieniem większej uwagi na sztucznym oddychaniu i masażu serca.


Zachęcam do półgodzinnego filmu TOPRowców na temat burz, który obrazowo wszystkie pokazuje i każdy aspekt jest bardzo rozwinięty.


sobota, 28 maja 2016

Czantoria nocą


Nocne wejście na Czantorię

Nocne wejście na Czantorię
Po nieciekawym dniu, wręcz bardzo niemiłym, poważny zrobił się mętlik w głowie... myśli się biły i kłębiły...
- Jak to wszystko rozwiązać? - sam siebie pytałem
- Jedź w góry - sobie odpowiedziałem no i tak zrobiłem

Pomysł już jest, wchodzę na komputer, czy ktoś jest dostępny i czy znajdzie się jeszcze jeden wariat, aby na zapytanie o 0:10 czy jedzie w góry odp.: tak, jasne, oraz czy jest jakiś zakaz, takiego wejścia. Co za niespodzianka, brak, więc przepakowuje plecak z myślą, aby być dobrze przygotowanym na takie wypad, robię kanapki i zastanawiam się, który szlak by na pierwsze, samotne, nocne wyjście pasował, odp. prosta Czantoria. Szlak czerwony bardzo prosty i tak przygotowany, iż nie da się tam nic pomylić i łatwo podejście.

No i jazda, ku nowej przygodzie! Hej! :D

Jadąc autem przełączyłem o dziwo na radio, co okazało się dobrym pomysłem, gdyż puszczali, jak na zawołanie bardzo wesołą muzykę, która wprawiła mnie w dobry humor, drogi puste, więc jazda była bardzo przyjemna. "Moje miejsce" na parkingu wolne, wiec wszystko wskazuje, iż idealny pomysł.

Wchodzę na czerwony szlak i tuż za kolejką, świecące oczy się na mnie gapią, włączam ręczną mocną latarkę i to czarny kot, hmmm, no spoko, idę dalej, a ten chce przebiec mi drogę, ja staje on też, idę lekko po skosie, a futrzak znów tak rusza, że zagradza mi drogę... staje, a gnojek też... ooo ty dziadu... no to ja szerokim łukiem go chce ominąć, a ten biegiem także nie ma szans wejść na szlak aby nie przecięły się nasze drogi... co za p....... futrzak, widzę, że pięknego dnia ciąg dalszy...

Już mniej wesoły, ale wchodzę na szlak, szybkie sprawdzenie sprzętu, czołówka świeci, ręczna też, nóż przy pasie jest, bateria naładowana w tel, a powerbank w plecaku, auto na bank zamknąłem, zapasowe baterie w kieszeni, więc looz blooz.

Część szlaku do górnej stacji kolejki, minęła lekko stresująco, no cóż idę sam, ato gałązka pęka gdzieś, a to widzę świecące ślepa gapiące się na mnie, ale za każdym razem gdy włączyłem ręczną latarkę mrużyły oczy i czmychały w las. Dopiero, gdy założyłem słuchawkę i puściłem sobie muzykę to dostałem otuchy i pełnej pewności siebie, Kabanos, jak zawsze dał redę mnie zmotywować :D

Idę sobie pewnie, nucąc piosenkę puszczaną w kółko, a umysł dostał loozu i mógł sobie swobodnie pracować. Tak, że gdy siadłem sobie na ławce przy kolejce, to już problemy przestały być problemami :) i można było iść dalej na szczyt korzystając z pięknej nocy i jakoś tak przyjemnie się zrobiło, choć ciągły niepokój we mnie był... jakoś zbyt cicho... lub coś, ale cóż jest noc, ja sam sobie, a wyobraźnia swoje robi.

Czantoria - wieża
Dojście do szczytu minęło bardzo szybko i tam piękne widoki, bo wieża bardzo intrygująco wyglądała. Tam zjadłem sobie czekoladę, napiłem wody i wygodnie rozsiadłem, korzystając z wyjątkowej pogody i spokoju. No długo to nie trwało, bo ok. trzeciej godziny, zerwał się mały wiatr, który przyniósł chłód i  mało przyjemne odgłosy, które wydawał wiejąc przez wierzę, niczym czyjś płacz lub stękanie, aż ciarki przeszły i zatęskniłem za cywilizacją i gwarem, więc zebrałem się w bardziej przyjemne i oświetlone miejsce. Jakie moje zdziwienie było, gdy ręczna latarka okazała się, bez reakcji... przecież sprawdzałem sprzęt, no trudno, sięgam do kieszeni po zapasowe baterie, a tu kolejny szok, mam tylko zapasowe do czołówki AAA, a AA brak?? przecież, jak zawsze wszystko 3 razy sprawdzałem przed wyjściem... sprawdzam czołówkę... uffff świeci i od razu trochę lżej się zrobiło.

Czantoria nocą
Całą drogę na górną stację kolejki Czantoria, zastanawiałem się jakim sposobem wysiadła mi najpewniejsza latarka i jakim cudem, nie mam zapasowych baterii... bardzo kojące uczucie było zobaczyć światła latarni i zabudowania.

Usiadłem sobie na scenie zjadając kolejną czekoladę i pijąc kawę z termosu, delektując się pięknymi widokami, jutrzenką, która się powoli zaczynała. Pięknie wyglądało, delikatna smużka różu na tle czarnego nieba. No nic, koniec przyjemności, trzeba schodzić na dół, w końcu w niedzielę też mam swoje obowiązki.

Schodziłem stokiem dla uproszczenia sobie, w podskokach, wesoło nucąc dalej piosenkę i w połowie drogi bardzo dziwna sytuacja.
W odległości ok 100 - 150 m widzę jakiś dziwny kształt, po prawej stronie stoku. Po całej nocy reagowania na korzenie, pniaki i inne takie, olałem pierw to, ale będąc bliżej hmmm nie jest to konar czy pień, nie jest to zwierze, bo za wysokie, oraz zwierze by się na mnie patrzyło, przez co świeciły by oczy... sylwetka człowieka tak jakby, ale rozmywa mi się co jakiś czas, ale człowiek teraz tutaj?? bez latarki?? hmmm armatka?? lub coś ze sprzętu stoku?? no bez przesady, przecież sprzęt jest na granicy stok-las, aby narciarze nie zrobili sobie krzywdy, a to jest z 3-5 m od tej granicy... Dedukuję dalej... człowiek?? ale czemu po drugiej stronie gdzie nikt nie chodzi i czemu stoi, jakby się chciał ukryć, to zrobił by te parę kroków i na granicy lasu bym nie zauważył nawet, turysta miałby latarkę i byśmy się normalnie minęli, zresztą większość stoku na dół widać i bym zauważył go już dawno... co to jest... nie zwalniając idę dalej, no niestety, moja latarka czołowa na taka odległość daje za mało światła, łapie automatycznie lewą ręką za latarkę ręczną, przypiętą do pasa karabinkiem, a prawa wędruje również do pasa ale na nóż... taaaa latarka ręczna wysiadła, ale dotyk rękojeści i kliknięcie odbezpieczenia kabury noża daje miłe uczucie... ciekawość w połączeniu z niepokojem woła do mnie, abym sprawdził co to, ale idę prosto utrzymując swoje tępo i nawet się nie obracałem, tylko nasłuchiwałem. Po oddaleniu się na dobrą pozycję, już się lepiej szło gdy napięcie minęło, ale w głowie dalej pytanie co to do h było...



Czantoria nocą

Czantoria nocą
Czantoria nocą
Czantoria nocą

Czantoria nocą


Czantoria nocą