Tarnica - pierwsze spotkanie z Bieszczadami
W Bieszczadach chyba byłem za dziecka, albo mi się już myli od ilości miejsc... Ale patrząc pod względem zdobywania kolejnych szczytów i chłonięcia energii jaką góry dają, a nie, dziecięcego biegania, to był pierwszy mój wyjazd.Zawsze jakoś nie doceniałem tych gór i znajdywałem jakiś inny cel podróży. Lecz pewnego wieczoru, napisała do mnie znajoma którą bardzo lubię, z zapytaniem o samotne chodzenie kobiet po górach, oraz z innymi zapytaniami. Odpowiedziałem, jak zawsze więcej niż potrzeba i tak jakoś wywiązała się rozmowa, w której wyszło zapytanie czy bym nie towarzyszył... ech pierwsze moje myśli to takie, iż mało mam wolnego, ogromny dystans i wysokie koszty dojazdu, ale jak to ja, mając okazję poznania kogoś ciekawego, zwiedzenia, zobaczenia, a szczególnie wyjazdu w góry, moje wnętrze aż woła "Ku nowej przygodzie" a umysł rozkręca się na maksa, by rozwiązać wszelkie problemy stające na przeszkodzie.
No i takim sposobem, jadąc na nocną zmianę do pracy miałem już podstawowe wyposażenie na taki wyjazd (co jak się okazało na miejscu, roztargnienie sprawiło iż dużo zpomniałem :P ). I już standardowo, po noce, wsiadłem w samochód i pędziłem w stronę nowej przygody, choć tym razem jeśli dobrze pamiętam to miałem małą drzemkę. Czego dość szybko pożałowałem, że nie wziąłem wolnego, bo monotonna droga i zmęczenie dawały się we znaki, ale energetyk wystarczył, aby bezpiecznie dojechać.
Na miejscu, zostałem powitany zaspanym, ale szczerym uśmiechem i pysznymi bułeczkami :D
Szybka dyskusja, przejrzenie mapy, abym wiedział co i jak (bo całe wyjście nie ja planowałem, co rzadko się zdarza), rozmowa szybko zeszła na ogólne tematy, co w połączeniu z buzującą krwią we mnie, od jutrzejszego wyjścia w góry dało niesłychanie miły wieczór, to pokazuje, jak niewiele facetowi potrzeba do szczęścia.
Halicz - panorama |
Szlak, aż do Przełęczy Bukowskiej, to nic tak na prawdę ciekawego i jedynie rozmowa sprawiała, że było wesoło. Tak z innej beczki zastanawiałem się tyle razy jak ludzie ze mną na szlaku wytrzymują... ciągle gadam i gadam i gadam i gadam i to najczęściej mega głupoty, a do tego się wydurniam... niepojęte... no nic, wracając do szlaku, na przełęczy miłe, zadaszone miejsce do odpoczynku, lecz podejście wprawy ambitne, więc kilka łyków wody i znów na szlaku. I tutaj zaczyna się bajka, czym wyżej tym piękniej, niesamowite widoki... coś całkiem innego niż Beskidy gdzie większość czasu spędzam. Widoki tak rewelacyjne, iż długo nawet się nie ubrałem czując narastającą radość oraz podniecenie jaka dalsza część szlaku będzie, pomimo iż wiał zimny wiatr. Pogoda lekko niepewna była, ale to sprawiło, że miejsce stało się magiczne... te szczyty... ta zieleń różnych odcieni... promienie sączące się spomiędzy chmur... te cienie... orzeźwiająca bryza z mieszaniną zapachów, niesiona chłodnym wiatrem... no bajka.
Jakie przychodzi mi skojarzenie myśląc teraz o tamtym wypadzie?? BRAVEHEART, tak dokładnie ten film. Widoki miały w sobie coś jakby szkockiego, coś przyjaznego ale i srogiego, gołe zimnie skały wyłaniające się miejscami, spomiędzy soczystej zieleni. Było tam coś walecznego, szlachetnego... ciężko ująć to słowami, ale to niezwykła mieszanina odczuć. Klimat otoczenia to tak jakby do miksera wrzucić poważne tatry i wesołe Beskidy.
Kompanka wyprawy zaskakująco mocne tempo narzucała i ciągle wyprzedzaliśmy planowany czas, a i tak na szczycie było mało ludzi, a schodząc prawie wcale. Największa grupa jaką na niebieskim spotkaliśmy to 6 osób sprzątających szlak, co powodowało mieszane uczucia, radość, iż park, tak bardzo dba o swój teren i wielka złość, że ludzie jakby byli chorzy na umyśle, bo kto normalny zjada i rzuca śmieci pod nogi...
Mega racuch |
No nic, my wróciliśmy i kolejne zaskoczenie, bo obok naszego miejsca pobytu pewna restauracja robi największe racuchy na swojskich składnikach, kobiety mają sobie coś czego faceci nie będą mieli, a niektóre nawet talent do organizowania wypadów, bo ja bym nigdy takiej informacji chyba nie znalazł, skupił uwagę na ilości szczytów, prostocie itd
Knajpka bardzo klimatyczna, my wieczorkiem sobie na tarasie, po rewelacyjnym trekingu, z racuchami wielkości dużego talerza z mieszanką owocową i bitą śmietaną. Dobrze, iż zamówiliśmy po poł porcji bo nawet ja, taki łasuch nie dałbym chyba rady całego zjeść.
Jedno pewne Bieszczady zapadły mi w pamięć i na pewno wielokrotnie tam pojadę :D
W drodze na Halicz |
Tarnica szczyt |
za Przełęczą Bukowską |